Jak raz zaczęło się objeżdżać Bałtyk to dobrze byłoby skończyć ? Dlatego, w tym roku postanowiliśmy przejechać kolejny fragment trasy Eurovelo R10. Przy okazji wyjazdu przetestowałem też mega wygodny rower poziomy – HP Velotechnik Scorpion FX, którego test znajdziecie tutaj. To co? Ruszamy!
- Świnoujście – Rostock
Wyprawę zaczęliśmy w centrum Świnoujścia. Na parkingu, gdzie zostawialiśmy auto było tak gorąco, że nóżka roweru robiła dziury w asfalcie… Ruszyliśmy bulwarem i ścieżką w kierunku miasta Ahlbeck. Trajka od razu zaczęła zwracać na siebie uwagę. Najlepsze były dzieci, które gapiły się na rower z ciekawością i pytały rodziców co to jest 😛 Po kilku kilometrach bulwar się skończył i zaczął się odcinek specjalny po leśnych szutrowych ścieżkach, w tumanach kurzu. Pod górę było średnio, ale z góry zdecydowanie lepiej. Pierwszym ciekawym miejscem był kemping, który ciągnął się wzdłuż brzegu przez dobre kilka kilometrów. Na koniec tego krótkiego dnia (kilkadziesiąt kilometrów) dotarliśmy na kemping, gdzie bardzo niemiły Pan Niemiec nie mówił ani trochę po angielsku i chciał okazania testów. Po dłuższej chwili w końcu chyba uznał, że nasze certyfikaty to wyniki testów i po podpisaniu jakichś oświadczeń wpuścił nas na kemping. Prysznic po całym dniu jazdy autem i rowerem w upale był zbawienny! Następnego dnia oddaliliśmy się od morza, żeby trochę skrócić trasę i dojechać do Rostocku na prom. Efektem była jazda przez pola w prawie 36 stopniowym upale i pełnym słońcu.. Co tu dużo mówić zrobiło się strasznie nudno.
Trzaskaliśmy więc Darreny (Darren-ujęcie do filmu, w którym kamerkę ustawia się na statywie przed sobą, przejeżdża obok, po czym wraca się po nią śmiesznym truchtem. Pojęcie pochodzi od amerykańskiego podróżnika Darrena Alfa, który jest jednym z pionierów tego typu scenek. Darren pozdrawiam ?) i polewaliśmy głowy wodą, żeby nie dostać udaru. Było super. Po 137 km dojechaliśmy do kempingu Ostsee kamp z pięknym widokiem na Bałtyk o zachodzie słońca.
Kolejny dzień zaczął się od wczesnej pobudki i ulewy. Na szczęście deszcz ustał zanim ruszyliśmy i mogliśmy spokojnie pędzić na hybrydowy prom do Danii, który odpływał o 9 rano. Prom był spóźniony (tak jak i my) więc zdążyliśmy!
- Dania
Pierwsze kilometry przez Danię nie wróżyły niczego dobrego. Pusto, płasko, nic specjalnego. Jednak, gdy zaczęliśmy zbliżać się do wybrzeża, zaczęło się robić ciekawiej.. Trasa wiodła gruntową ścieżką (na szczęście utwardzoną i dobrze utrzymaną) przez las tuż nad brzegiem morza. Momentami miałem wrażenie, jakbym objeżdżał jakieś jezioro w Polsce, a nie Bałtyk- jak widać wybrzeże może przybierać najróżniejsze formy. Ciekawostką był fakt, że mijane miejscowości były niesamowicie opustoszałe. Jakby pandemia trwała tam w najlepsze.. Zdarzało się, że przejeżdżaliśmy miejscowości i miasteczka liczące po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset domów i nie widzieliśmy absolutnie, ani jednego człowieka. Nie było słychać kosiarek, nie było czuć grilla… Jedyną oznaką życia były stojące gdzieniegdzie samochody.
Kolejny prom na trasie zabrał nas na wyspę Bogø. Pan promowy był doskonale zorientowany w sprawie tego kto kiedy zaczyna wakacje, znał biegle angielski, a nawet parę słów po polsku i polecił wiele miejscowych atrakcji i sklepów ?
W Danii i Szwecji jest świetna sieć tzw. schronień, w których można się spokojnie kimnąć bez namiotu. Zwykle w pobliżu jest też miejsce żeby rozpalić ognisko, super widok i sławojka. Pierwszy biwak, na którym się zatrzymaliśmy miał widok na zatokę, nową wiatkę na grilla, a nawet mini domek dla psa ?
Kolejnego dnia w planach była dawna baza wojskowa NATO oraz klify w Stevns. Specjalnie sprawdziłem, że bazę można zwiedzać do 17. Pędziliśmy na złamanie karku… Na miejscu tabliczka – dziś czynne do 15 😀 Pewnym wynagrodzeniem okazało się być pobliskie więzienie, z którego dochodziły naprawdę ciekawe dźwięki, trochę jak z horroru, a trochę jak z zoo. Na deser po obiedzie kupiłem pyszne truskawki prosto od rolnika. Przeliczając na złotówki kosztowały 50 zł/kg… gdyby ktoś się zastanawiał, czy w Danii jest drogo.
Zanim jednak dojechaliśmy do klifów, trafiliśmy na miejscowość Faxe, gdzie można było poczuć nadmorski klimat. Ładne domki, restauracje nad samą wodą i chyba najlepsza miejscówka do kąpieli na całej trasie! Pomost jak marzenie, czysta i ciepła woda bez glonów i piaszczyste dno.. Rewelacja!
Klify w Stevns gdzie robiliśmy obiad a’la Makłowicz też prezentowały się niebiednie.. Uroku dodawał zwłaszcza kościółek stojący na samej krawędzi urwiska. Zamiast ołtarza miał balkon z widokiem na morze. Dodatkowo to miejsce jest podobno bardzo ważne pod kątem badania jakiejś gliny z epoki wymierania dinozaurów i ma zostać wpisane na listę UNESCO. Jeżeli lubicie glinę to jest to miejsce dla Was, chociaż dla widoków i najwyższych klifów nad Bałtykiem też warto tam zajrzeć ?
Na koniec dnia skorzystaliśmy z kolejnej chatki. W pobliżu była rzeczka, więc można było nabrać wody do przenośnego prysznica i gotowe!
- Kopenhaga ?!
Dojazd do Kopenhagi od strony południowej nie był zbyt ciekawy, swoją cegiełkę dołożyła też ponura pogoda. Na szczęście miasto było naprawdę genialne. Oczywiście nie poznałem dobrze Kopenhagi i myślę, że trzeba by poświęcić co najmniej z tydzień, żeby dobrze ją zwiedzić, ale parę rzeczy zwróciło moją uwagę. Po pierwsze Kopenhaga położona jest blisko wody. Pełno tu kanałów, mostów i wysepek. Dzięki temu przedmieścia wyglądają jak idealne miejsca na rekreację. Dojeżdżając widzieliśmy np. kolarzy sunących po ścieżkach poprowadzonych po wałach wokół wyspy Dragør. Po drugiej stronie cieśniny Sund widać już wybrzeże Szwecji i mnóstwo pływających statków. Z atrakcji są też farmy wiatraków stojące na morzu oraz wielki prawie 8 kilometrowy most Øresundsbron łączący Szwecję z Danią. Jakby tego było mało nad samą wodą znajduje się lotnisko. Samoloty podchodzą do lądowania od strony morza ? Poza samolotami wrażenie robi też gigantyczna spalarnia śmieci, na której zbudowano całkiem długi stok narciarski.
Pewnie już się domyślacie, że na blogu o rowerach muszę napisać coś o ścieżkach rowerowych w Kopenhadze… Są naprawdę niesamowite! Zapomnijcie na chwilę o pozbrukowej nawierzchni, braku ścieżek przy głównych ulicach, dominacji samochodów i napastliwych kierowcach. Wyobraźcie sobie świat, gdzie dla rowerów buduje się oddzielne mosty (po których nie łażą piesi), gdzie ludzie jeżdżą na rowerach odpowiedzialnie i sygnalizują swoje manewry i gdzie drogi prowadzone są tak, że jedzie się naprawdę płynnie – bez żadnych skrętów pod kątem prostym, kończących się bez ostrzeżenia ścieżek i bezsensownych przycisków dla rowerzystów. Tak, jest takie miejsce – Kopenhaga! Nie chcę tutaj zbyt rozwijać tego tematu, ale powiem tylko jedno. Widać, że drogi rowerowe projektują tam ludzie, którzy sami jeżdżą i dobrze wiedzą, jak to powinno wyglądać…
To wszystko powoduje, że jazda rowerem po tym mieście jest naprawdę wielką przyjemnością. Jeżdżą wszyscy. Biznesmani, ludzie zawożący dzieci do szkoły, koleżanki jadące na kawę do centrum. Coś niesamowitego… Ciekawostką, którą odkryłem jeżdżąc z bananem na twarzy po Kopenhadze było to, że mnóstwo kobiet i dziewczyn nie jeździ tam w kaskach, ale w Hövdingach. Hövding to coś na kształt szalika lub chomąta, w którym mieści się poduszka powietrzna w kształcie wielkiego kaptura. W momencie wykrycia nagłego przyspieszenia przy upadku, odpala się poduszka i ratuje naszą głowę. Super sprawa, gdy chcemy zachować fryzurę, ale pozostać bezpiecznym. Niestety jest to dość droga forma ochrony, bo kosztuje ponad tysiąc złotych.
W Kopenhadze poza zobaczeniem stoku na spalarni śmieci, Syrenki, portów, Nyhavn i paru innych atrakcji dotarliśmy też na burgery w Halifaksie.. Zdecydowanie polecam!
Na kempingu, na którym się zatrzymaliśmy Duńczycy obchodzili święto Midsommer, paląc wielki drewniany stos i śpiewając jakieś mruczane piosenki…
Kolejnego dnia zostawiliśmy Kopenhagę za sobą i jechaliśmy w kierunku przeprawy promowej do Szwecji z miasta Helsingør. Północne przedmieścia Kopenhagi przypominały mi trochę klimatem miasta takie jak Miami na Florydzie …. Szerokie bulwary, wille, pola golfowe, plaże i drogie jachty. Tuż przed wejściem na prom zwiedziłem jeszcze zamek Kronborg, zwany zamkiem Hamleta, który od XV wieku strzegł cieśniny Sund. Zamek jest naprawdę wielki, ale wrażenie robi przede wszystkim położeniem. Z jego okien widać nie tylko odległą o 2 km Szwecję, ale także mnóstwo statków i jachtów przepływających cieśniną. Wokół zamku roztaczają się ogromne fortyfikacje, a także zabytkowe koszary, gdyż aż do 1922 roku stacjonowało tutaj wojsko.
- Szwecja
W Szwecji wylądowaliśmy w mieście Helsingborg i od razu dało się poczuć, że jest inaczej niż w Danii. Po pierwsze budynki stały się ciemniejsze i bardziej przytłaczające, po drugie widać było zdecydowanie więcej imigrantów, a po trzecie co chwilę można było poczuć zapach grilla. Za miastem rozpoczęła się asfaltowa ścieżka prowadząca nad samym morzem – naprawdę super odcinek!
Po kilku kilometrach dotarliśmy do kolejnego na naszej trasie drewnianego schronienia. Jak się okazało było zajęte przez jakieś dzieciaki z nauczycielami na plenerowych zajęciach. Na nasze szczęście nauczyciele powiedzieli, że będą tam tylko do godziny 20 i słowa dotrzymali. Ze względu na brak wystarczająco ciepłych śpiworów, rozbiliśmy nasze namioty wewnątrz chatki. Nieopodal był też plażowy prysznic ze słodką wodą i toalety – więcej naprawdę nie potrzeba! Widok z chatki na cieśninę Sund był naprawdę niesamowity, a słońce zaszło dopiero koło godziny 23. Jak się okazało z chatki chciało skorzystać więcej osób. Tuż przed zachodem dotarło tam 2 bikepackingowców, którzy w ogóle się do siebie nie odzywali, a chwilę po nich przyszła jakaś dziewczyna z plecakiem, która bez przerwy gadała przez telefon. Na szczęście mieli ze sobą namioty i jakoś sobie poradzili ?
Po pierwszej wizycie w Szwecji wydawało mi się, że całe jej wybrzeże będzie miało formę szkierową z licznymi płaskimi skałami i wysepkami. Jak się okazało bardzo się myliłem, gdyż odcinek blisko Danii był niemal zupełnie płaski i przypominał raczej wybrzeże zatoki Gdańskiej niż odległą Skandynawię. Po kilkudziesięciu kilometrach, dotarliśmy do Malmö, które ma populację niewiele mniejszą od Poznania. Miasto ma portowy charakter i rzecz niespotykaną w Polsce – zupełnie puste dzielnice. Miejsce przez które jechaliśmy było zupełnie nowa dzielnica mieszkaniowo – biznesowa. Jednak, co ciekawe wyglądało na to, że wybudowano ją jakby z nadzieją, że ktoś się tam wprowadzi i ukończono zanim ktokolwiek to zrobił. Efekt był taki, że w tygodniu w środku dnia nie było tam prawie żadnych ludzi. Wrażenie totalnej pustki i opuszczenia tego miejsca potęgował fakt, że na ulicach nie było żadnych miejsc parkingowych i samochodów. Jeżeli ktokolwiek tam mieszkał to parkował pod ziemią – rzecz zupełnie niespotykana w polskich zatłoczonych miastach.
Na szczęcie poza tym pustym miejscem w mieście dużo ludzi świętowało koniec roku szkolnego i spędzało czas na nadmorskich bulwarach. Udało mi się także uchwycić częsty widok w Danii i Szwecji, czyli trójkołowy rower Cargo z dzieciakami wracającymi z przedszkola na pokładzie!
Kolejną atrakcją był most Øresundsbron łączący Danię ze Szwecją (Kopenhagę z Malmö). Konstrukcja, która kosztowała ponad 20 miliardów złotych ma prawie 16 km długości i składa się z mostu o długości prawie 8 km, sztucznej wyspy i tunelu. Widok mostu towarzyszył nam przez kilka dni objeżdżania cieśniny Sund i był naprawdę niesamowity! Niestety nie ma możliwości przejechania mostu rowerem (dostępny jest tylko dla aut i pociągów).
Zaraz za mostem zaczął się kolejny płaski i dosyć nudny odcinek. Wraz ze zbliżaniem się miejsca kolejnego noclegu i opadającym słońcem wzrastała za to ilość muszek, meszek i komarów. Ostatnie parę kilometrów wzdłuż bagnistego wybrzeża było prawdziwą mordęgą. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Muszek było tyle, że co chwile zgarniałem kolejne setki tych małych robali ze swojej koszulki. Na szczęście, chwilę po tym jak dotarliśmy na kolejny biwak ich pora żerowania się skończyła i nagle wszechobecne bzyczenie ucichło, jak ręką odjął. Chatka była położona na nadmorskiej łące, gdzie wypasały się krowy, dlatego otoczono ją płotem i drutem kolczastym. Ze względu na bardzo płytko położone dno i wszechobecne krowie placki miejsce do kąpania było słabe, ale widok na most wynagradzał te niedoskonałości ?
Ostatni dzień jazdy upłynął nam na dojechaniu do Ystad, zjedzeniu pizzy i zwiedzeniu średniowiecznego centrum miasteczka, w którym o dziwo było pełno ludzi. Po drodze minęliśmy też gigantyczne barszcze Sosnowskiego, na szczęście były tylko w jednym miejscu i nie zostaliśmy poparzeni.
W porcie jachtowym, gdzie czekaliśmy, poza ładnymi widoczkami jeździł też stary amerykański samochód z rogami na masce, który mucząc udawał krowę… Ot taka atrakcja 😛
Wieczorem wsiedliśmy na prom pełen Polaków i zakończyliśmy naszą przygodę ?
- Noclegi – ekwipunek – jedzenie
Gdybyście chcieli kiedyś przejechać taką trasę, albo zastanawiacie się co zabrać na podobną wyprawę, to za jakiś czas pojawi się wpis na blogu z listami rzeczy do zabrania, zależnie od typu podróży. W przypadku tej trasy noclegi mieliśmy albo we wspomnianych chatkach albo na kempingach. W Niemczech takich chatek nie znaleźliśmy, zabronione jest także spanie na dziko. W Danii spanie na dziko w namiocie jest również nielegalne, ale sieć drewnianych chatek jest naprawdę bardzo rozbudowana. W Szwecji spać można wszędzie zachowując jedynie dystans kilkuset metrów od najbliższych domostw. Kempingi kosztowały nas od około 12 do 20 euro na osobę z prysznicem. Ceny są generalnie wyższe niż w Polsce..
Jeżeli chodzi o jedzenie to wieźliśmy ze sobą sporo słoików, liofilizatów, itp. Z jednej strony mocno obniża to koszty, ale jednocześnie drastycznie zwiększa wagę roweru i szczerze mówiąc był to chyba ostatni mój wyjazd gdzie zabrałem tyle jedzenia… Do podgrzewania posiłków używałem sprawdzonego palnika firmy Primus z bardzo wygodnym zapalnikiem, menażki, czajniczka i składanego kubka. Elektronikę ładowałem z Powerbanka o pojemności 20 000 MAh, który wystarczył mi praktycznie na całe 8 dni wyjazdu.
Pozioma trajka, na której jechałem (HP Velotechnik Scorpion FX) sprawdziła się bardzo dobrze. Rower jest po prostu fenomenalnie wygodny! Daje mnóstwo frajdy z jazdy i naprawdę pozwala odkryć jazdę rowerem na nowo. Owszem jest cięższy i w przypadku tego turystycznego modelu wolniejszy od zwykłego trekkinga, ale w tego typu turystycznej jeździe nie prędkość, a wygoda i radość z jazdy jest moim zdaniem ważniejsza. Co ciekawe wieloletni użytkownicy poziomek twierdzą, że nogi z czasem przyzwyczajają się do pracy w innej płaszczyźnie i efektywność jazdy trajką rośnie. Szczegółowy test tego niesamowitego roweru przeczytacie zresztą tutaj.
- Podsumowanie
Podsumowując zdecydowanie polecam wybrać się na tę trasę rowerem, a jeżeli macie mniej czasu i chcecie skupić się na najciekawszych fragmentach to warto zacząć od razu od Kopenhagi i objechać cieśninę Sund, gdyż jest to na pewno najciekawszy fragment tej trasy ?
P.S. Dajcie znać w komentarzach (tu lub na facebooku), czy wolicie czytać relacje z takich wypraw na blogu, czy ciekawszy byłby film na You Tubie ?